piątek, 22 lutego 2013

Palawan

Niespodziewanie, w Manili wylądowaliśmy w środku nocy. Miasto o tej porze budziło duży niepokój, więc wybraliśmy pierwszą lepszą pozycję zakwaterowania z Lonely Planet i tricyklem dojechaliśmy do niej. Mimo, że w hostelu nie było miejsca, pozwolono nam przespać się w tzw. relax roomie, korzystać z internetu i wziąć gorący prysznic - wszystko oczywiście za darmo:) Po usłyszanych w hostelu historiach na temat "klimatów" panujących w Manili zdecydowaliśmy, że czas do wylotu samolotu spędzimy nie wynurzając się na miasto. Wieczorem 10 lutego liniami lotniczymi Tiger Airways polecieliśmy z Manili do Puerto Princessy, pierwszej miejscowości na najdalej na zachód wysuniętym archipelagu wysp Palawanie. W Puerto zakwaterowaliśmy się w bardzo klimatycznym Banwa Art House, gdzie pierwszy raz od dłuższego czasu mogliśmy się porządnie zrelaksować. Rano wynajelismy z Michałem skuter i pojechaliśmy poczilowac na plażę za miastem, odwiedziliśmy też farmę motyli (nie warto - szkoda 50php). Po dwóch nocach w Banwa wzięliśmy vana do El Nido i mimo, że droższy niż autobus nie był wcale bardziej komfortowy i nie dojechał planowo w 5 godzin, tylko w 8:) El Nido to mocno turystyczna i moim zdaniem raczej brzydka i brudna wioska na północy Palawanu, jednak widoki jakie rozpościerają się wokół niej są przepiękne! Wyglądem przypominają Zatokę Ha Long w Wietnamie - wszędzie skaliste, porośnięte dżunglą wyspy, a u ich podnóża snieżobiale plażyczki z palmami kokosowymi. Z powodu trwających wakacji, związanych z Chińskim Nowym Rokiem mieliśmy duży problem, żeby znaleźć cokolwiek do spania. W końcu wylądowalismy w paskudnym 10-osobowym pokoju, w ktorym spędziliśmy 3 noce:/ Na szczęście ostatnie 2 noce spędziliśmy już w lepszych warunkach. W związku z problemami noclegowymi na Filipinach i brakiem wolnych miejsc na łodziach, zrezygnowaliśmy z pierwotnego planu wyprawy na wyspy Coron i Busuangę, dodatkowo po ciężkiej tułaczce potrzebowaliśmy solidnego odpoczynku. Podróżując po Filipinach odkryliśmy, że nie jest to takie proste, jak po innych krajach azjatyckich. W większości przypadków transport zaklepywać trzeba z wyprzedzeniem, z noclegami też różnie bywa.. W El Nido w końcu mogliśmy sie wyluzować. Jednego dnia wynajęliśmy kajaki i popłynęliśmy na dziką plażę na pobliskiej wyspie. Drugiego dnia zabukowaliśmy całodzienny tour po odległych wyspach. Wypad w 4 osoby (ja, Michal, Justyna, poznamy na Palawanie Niemiec Borys) + kapitan i jego pomagier, okazał się świetną atrakcją. Podczas wypadu łódką banką uprawialiśmy tzw. "Island hopping", podczas którego zatrzymywaliśmy się na snorkling, wpływalismy do tajemniczej jaskini, w środku której znajdowała się tajemnicza plaża, zaś w innym miejscu tajemnicza laguna. Nie posiadamy aparatu, który jest zarówno woodporny, dlatego najcudowniejszych miejsc nie pokażemy Wam na zdjęciach, to wszystko pozostanie nam jednak głęboko w pamięci. W cenę wypadu na wyspy (900 php - 67 zł) wliczony był obiad, który kapitan ze swoim pomocnikiem urządzili nam na niemal dziewiczej, nieznanej innym plaży, a byly to grilowane ryby, kurczaki, wieprzowina, do tego sałatka ze świeżych warzyw, ryż i owoce. Na łódce mieliśmy cooler, więc zakupiliśmy też rum i piwka (cena za litr rumu - 100 php - 7,5 zł). Trzeciego dnia wynajęliśmy motor i drogą lądową odkrywaliśmy kolejne plaże. Wieczory zazwyczaj spędzaliśmy w plażowych barach popijając piwo lub rum i wcinając przepyszne tutaj krewetki pod różną postacią. Poznaliśmy tu wielu przyjezdnych, lokalnych, a także spotkaliśmy ludzi wcześniej poznanych w Banaue czy Puerto. Po fajnym wypadzie do El Nido wróciliśmy do Puerto, by tam zakończyć nasz pobyt na Palawanie. Z wielką przykrością muszę stwierdzić, że piękne miejsca, które odwiedzamy nie zawsze mają dostęp do neta (myślę tu o kafejkach internetowych, wi-fi jest prawie wszędzie), nie mówiąc już o tym, że przez większą część dnia nie ma tu prądu. Dla nas to już norma, ale zdjęcia na które czekacie mogą pojawić się dopiero po moim powrocie:/ Gosia
Palawan

wtorek, 12 lutego 2013

Pola ryzowe

Z 5 na 6 lutego w nocy wyladowalismy na Filipinach na lotnisku Clark. Miejsce zle skomunikowane z kazda możliwa miejscowscia. Żeby dotrzeć do upragnionych pol ryzowych musieliśmy przedostać sie do terminala Dau, skąd zlapalismy busa do Baguio, z Baguio już rano, dobre 4 godziny czekalismy na kolejny transport, tym razem do Bontoc, w Bontoc jesteśmy po godz. 13, a godzine później wsiadamy w popularny lokalny transport na Filipinach - jeepney i ok. godz. 17 jesteśmy w Banaue!! Uff!! Banaue położone jest w filipinskich górach- Kordylierach, których wysokość sięga 2900 m. n.p.m. , ale to nie góry są tutaj największą atrakcją, tylko kształtowane od 2000 lat piękne tarasy ryzowe. Luty to czas siewow ryżu, więc nasze zdjęcia nxie są tak spektakularne, jak te widoczne na pocztowkach, podczas gdy ryż już dojrzeje. Pierwszego dnia po przybyciu zrobiliśmy sobie mała wycieczkę krajoznawcza, z której zrobiły sie 3h porządnego trekingu. Nie wynajelismy polecanego przewodnika, a na ścieżkach nie było oznaczeń, więc tylko dzięki uprzejmości mieszkańców wsi na polach udało nam się bez większych problemów zobaczyć to co najpiękniejsze. Na wycieczkę do okolicznych, najbardziej popularnych i zdecydowanie najpiękniejszych pól ryzowych w Batad udalismy sie już z przewodnikiem na całodzienny treking. Oprócz pol ryzowych dużą atrakcją był schowany między wzgórzami wodospad. Dojście tam było męczące, ale gdy zobaczyliśmy te piękne miejsce nawet przez chwilę nie zalowalismy tej długiej drogi. Michał nawet wykapal sie w wodospadzie, co było choć zimna, to jednak nie lada atrakcją. Tak jak wcześniej wspominałam treking w słońcu był mocno męczący, a w pewnych momentach skomplikowany. Do tego stopnia, że jedna z uczestniczek wycieczki - Angielka Daniel poczuła sie słabiej i spadła ze szlaku, czego wynikiem była skrecona kostka:( Oprócz Daniel, uczestnikami naszej wycieczki był chłopak z RPA, para z Danii, para z Holandii i trójka innych Polaków, których z resztą bardzo ciepło pozdrawiamy:) Po ciężkim , pełnym przygód dniu zjedlismy wspólnie kolację. To mój pierwszy post z Filipin, dlatego chciałabym napisać parę słów o moich pierwszych odczuciach . Jak tylko wylądowaliśmy na Filipinach , poczułam się bardzo dobrze . Ciepli, życzliwi ludzie, czy maluchy czy starcy , wszyscy uśmiechają się do Ciebie i witają szczerym hello ! Dzieci prawie zawsze pytają jak się nazywasz . W odróżnieniu od innych państw azjatyckich nie ma tu ludzi nachalnych, próbujących ci wcisnąć wszystko za wszelką cenę . Niewielu jest też natrętnych naganiaczy . Banaue nie jest bardzo turystycznym miejscem i może dlatego jest tu bardzo tanio . Za nocleg płacimy 250 pesos filipinskich (19 zł), za obiad w restauracji ok. 130 php (10 zł), za piwo w sklepie 0,32 San Miquel 25 php (1,80 zl), transport z Banaue do Manili (całonocna przeprawa przez góry) 450 php (33 zł), trycykl z wioski do wioski ok. 10 km 50 php (3,50 zl/3 osoby). To co najbardziej nam sie nie spodobało to przeokrutnie klimatyzowane autobusy. Z tak zimna klima nie spotkałam sie chyba jeszcze nigdzie. Nie wiem czy temp. nie wynosi mniej niż 15 st. Można sie łatwo zalatwic.. Wiem, że najbardziej czekacie na zdjęcia, ale musicie poczekać conajmniej do jutra, bo przez te wszystkie przeprawy nie miałam czasu, zeby usiąść przy kompie:/ całuje rodzinę i wszystkich najbliższych. Gosia
Banaue

sobota, 9 lutego 2013

Hong Kong

Wyladowalismy w Hong Kongu z 2-godzinnym opoznieniem. Justyna zdenerwowana, bez jakiejkowiek informacji czekala na nas w miescie. Gdy tylko pojawilismy sie na nowoczesnym lotsnisku HK, od razu zlapalismy lacznosc ze swiatem i skontaktowalismy sie z nia.Umowilismy sie pod nasza, wczesniej zabukowana miejscowka i w przeciagu godziny spotkalismy sie tam. Okazalo sie, ze nasz "hotel" to jeden z kilkudziesieciu podobnych "hoteli" znajdujacych sie w budynku Chungking Mansions, polozonym przy Nathan Road w dzielnicy Kowloon. Wejscie do budynku obstawione bylo nagabywaczami, cinkciarzami, handlujacymi zegarkami i dilerami narkotykow. Oczekiwanie w kolejce na nasze pietro przy niemalej, jak na te pore roku temperaturze trwalo wiecznosc:) Nasz pokoj w "hotelu" okazal sie jednak bardzo przyjaznym miejscem. Okna obejmowaly dwie sciany, a z nich widok na ulice, galerie, sklepy, knajpy, miliony swiatel i ludzi przemieszczajacych sie w duzym pospiechu.
Hong Kong to olbrzymia mieszanka kulturowa, wiekszosc z nich to Chinczycy, ale rowniez Europejczycy, Amerykanie, Indonezyjczycy czy Filipinczycy. Panuje tam wielki pospiech i chaos. Pierwszego dnia po calodobowym locie robimy maly tour po dzielni, wcinamy ja z Michalem sushi, Jystyna "Chinczyka", po malym piwku i zasypiamy jak dzieci.
Drugiego dnia w HK zwiedzamy Central, po czym udajemy sie piechota!! na Victoria Peak, z czego z reszta jestesmy bardzo dumni, bo nie widzielismy ani jednej osoby, ktora tak jak my tam poszla. Turysci wjezdzaja tam specjalnym tramwajem (cos w stylu jak ten na Gubalowke:)) lub dwupietrowym autobusem. Z Victorii Peak, gory panujacej nad Hong Kongiem widok miasta byl niepowtarzalny i zdecydowanie warty pomeczenia sie. Wieczorkiem zjezdzamy do Victoria Harbour, skad podziwiamy srednio spektakularne Light Show. Pokaz swiatla nie zachwyca nasz tak bardzo jak Aleja Gwiazd (podobna do tej w LA czy Miedzyzdrojach:)) z gwiazda samego Jackie Chan'a.
Trzeciego i ostatniego dnia w HK jedziemy na gorzysta wyspe Lantau, gdzie najwieksza atrakcja jest postawiony na samym szczycie najwiekszy siedzacy zrobiony z brazu Buddha na swiecie. Dostajemy sie do niego piekna trasa, ktora wiedzie nas kolejka linowa. Napawamy sie piekna natura tego miejsca, zakupujemy kartki, pamiatki, po czym wracamy do siebie, po niedlugim czasie lapiemy taxe i sru na lotnicho!! Na Filipiny!!

Gosia

Hong Kong