niedziela, 29 listopada 2009

Cameron Highlands

Nastepne miejsce na naszej trasie, do ktorego (juz zwyczajowo w Malezji) dostalismy sie stopem to polozona na wysokosci ok. 1500 - 2000 m wyzyna Cameron. Ze wzgledu na tak duza wysokosc, temeratura , ktora tu panuje jest o ok 15C nizsza i pozwala uprawe wielu odmian owocow (najczesciej truskawek:]) ale przede wszysatkim znanej w calej Azji ekskluzywnej herbaty Boh. Klimat, ktory tu panuje jest naprawde przyjemny a temepratura raczej nie przekracza 25C. Spedzilismy tu 3 dni, poruszajac sie rowniez autostopem po okolicznych plantacjach. Najpiekniejsze znich okazaly sie wspomniane wczesniej pola hebaciane, ktore zajmuja olbrzymia powierzchnie i czesto na baredzo stromych zboczach. Mielismy okazje zobaczyc jak wyglada zbior i pozniejsza fabryczna obrobka herbaty Boh. Odwiedzilismy rowniez plantacje motyli i insektow, a wiele z nich moglismy nawet wziac do reki. Ciekawe byly okazy 30cm-trowych patyczakow lub tych, ktore wygladaja jak liscie, rowniez bardzo duze. Ponadto potezne 200 letnie zolwie czy poprostu piekne egzotyczne kwiaty.
Naprawde nam sie podoba to, ze w Malezji za tego typu atrakcje nie trzeba placic w ogole lub tylko symbolicznie...
Jak zwykle uzekla nas rowniez kuchnia tego regionu:) wiele tanich restauracji o bardzo szerokim wyborze dan. Przykladowo w jedej knajpie mozna zjesc dania chinskie, tajskie, malezyjskie indyjskie i rowniez europejskie czy nawet ameryjkanskie a ceny nie przkraczaja 6,7 zl.
Cameron Highlands (Malesia)

krzysiek
PS. Malezja to naprawde wspaniale miejsce, dlatego tak malo czasu przeznaczamy na odwiedzanie kafejek i tak zadko zamieszczamy pozsty - wybaczcie:)

W dzungli

Kolejnym miejscem na naszej trasie byl najwiekszy i prawdopodobnie najstarszy na swiecie Park Narodowy Taman Nagara. Dostalismy sie do niego ze stolicy autostopem. Malzenstwo, ktore nas podwiozlo poswiecilo specjalnie dla nas pol dnia i ok. 400 km drogi. Podrozowanie po Malezji jest bardzo szybkie i przyjemne ze wzgledu na wiele autostrad i bardzo pomocnych ludzi. Trzydniowa wizyta w parku byla dla nas ciekawym przezyciem. Jest to typowy wilgotny las rownikowy, o czym mielismy sie okazje naprawde przekonac. Pora deszczowa w Malezji (ze wzgledu na bliskosc rownika) oznacza nieustanne calodobowe opady przez kilka miesiecy. Jest to zdecydowanie bardziej intensywny opad, niz ten znany Wam z Polwyspu Indochinskiego. 2 dni trekingu po prawdziwej dzungli byly dla nas nie lada wyczynem: wielkie pijawki, 3-centymetrowe mrowki i inne atrakcje tego typu:) Roslinnosc lasow deszczowych jest rownie imponujaca: stare i gigantyczne drzewa, wszedzie wijace sie liany czy epifity (pasozytnicze rosliny zyjace na konarach drzew). Niestety ze wzgledu na calodzienne ulewne deszcze oprocz malp i malych gryzoni nie widzielismy tu wiekszych zwierzakow (moze lepiej:)).
Malezja to niesamowity i chyba najpiekniejszy kraj, jaki kiedykolwiek w zyciu widzielismy. 70% panstwa to lasy, w tym w wiekszosci rownikowe. Pozdrozujac stopem mielismy okazje podziwiac niesamowite krajobrazy, gory krasowe i jaskinie do ktorych w np. Laosie trzeba dojsc czy dojechac. Tutaj wszystko jest na wyciagniecie reki. Kraj naprawde rzuca na kolana…
Taman Nagara (Malesia)

Gosia

niedziela, 22 listopada 2009

Kuala Lumpur

W Kuala Lumpur zatrzymalismy sie u osoby z couchsurfingu. Jest to organizacja zrzeszajaca ludzi z calego swiata, ktorzy udostepniaja swoje mieszkania jako darmowe miejsca noclegowe, lub jak my:) poprostu z nich korzystaja. Naszym hostem byl Sree, Malezyjczyk pochodzenia indyjskiego. KL (bo tak je w skrocie nazywaja mieszkancy) to wspaniale miasto niczym nie przypominajace azjatyckich metropolii, ktore widzielismy wczesniej. To miejsce to prawdziwy miks kultur. Mozna tu zobaczyc ludzi pochodzacych ze wszystkich stron swiata, zyjacych wspolnie lub w wydzielonych dzielnicach. Mielismy okazje zobaczyc dwie z nich: Chinatown i Small India- to prawdziwe miasta w miescie. Dzielnice te maja swoja wlasne architekture, sklepy i restauracje a wszystko to dopasowane do potrzeb mieszkancow. Po wejsciu do dzielnicy indyjskiej od razu mozna bylo wyczuc zapach unoszacej sie w powietrzu curry czy tez zobaczyc multum kolorowych strojow i tandetnych blyskotek typowych dla stylu hinduskiego. Dzielnica chinska to potezny bazar pelen oryginalnych podrobek:) a takze wielu starganow z pyszna orientalna kuchnia. Jednak samo Kuala to czyste i bardzo nowoczesne miasto z wiezami Petronas gorujacymi nad nim, bedacymi najbardziej rozpoznawalna na swiecie wizytowka calego kraju. Petronas Twin Towers to 88- pietrowy budynek, ktory do niedawna byl najwyzsza budowla na swiecie (obecnie zajmuje 4. pozycje). Zroznicowana i nowatorska komunikacja pozwala przecietnemu turyscie zwiedzic miasto bez zadnego problemu. Gesta siec linii laczy ze soba cale KL; niektore sa bezobslugowe (nie ma w nich kierowcy) a inne to jednoszynowe pojazdy poruszajace sie po zawieszonym ponad ulicami torze (monotrail). Dzieki tak latwo dostepnej komunikacji udalo nam sie zobaczyc glowne atrakcje w ciagu jednego dnia. Kula jest naprawde zachwycajace. Oprocz nowoczesnych wiezowcow i tradycyjnej kolonialnej architektury zobaczyc tu mozna takze duzo zieleni. Wystarczy przejsc spacerem kilkanascie minut od centrum i naszym oczom ukazuja sie parki pelne jeziorek i pieknych ogrodow botanicznych z niezwyklymi zwierzetami. Spacerujac po jednym z nich na chodniku napotkalismy okolo metrowa jaszczurke. Bylo to ciekawe zjawisko majac na uwadze bliskosc cywilizacji.
Ogolnie w KL spedzilismy trzy bardzo przyjemne dni a czas ten jeszcze bardziej umilili nam mieszkancy, ktorzy sa bardzo otwarci i pomocni. Ich wielka zaleta jest rowniez znajomosc jezyka angielskiego. Uzywaja go nawet w mowie potocznej, jest to tzw. malezyjski jezyk ulicy; w codziennej mowie dodaja duzo angielskich wtracen. Bardzo nam to ulatwilo zwiedzanie i poruszanie sie po miescie.
Ze stolicy Malezji wydostalismy sie miejska kolejka a nastepnie na austostardzie bardzo latwo zlapalismy stopa do Narodowego Parku Taman Nagara, w ktorym obecnie jestesmy...

Gosia i Krzysiek
Kuala Lumpur

czwartek, 19 listopada 2009

Hanoi i Zatoka Ha Long

Hanoi okazalo sie dla nas malo interesujacym miastem. Glowne atrakcje to muzea i monumentalne obiekty rzadowe. Odwiedzilismy kilka z nich, min. muzeum wojny gdzie mozna bylo zobaczyc sprzet wojskowy uzywany przez amerykanow i wietnamczykow podczas panujacej tu wojny w latach 1965-75 obejrzec z bliska odrzutowce i pojazdy wyeksponowane na sporej powierzchni dookola obiektu. Z racji tego iz jest to stolica to nie dziwil nas fakt ogromu miejsc tego typu ale my zdecydowanie bardziej wolimy podziwiac tutejsze cuda natury. dlatego tez zdecywoalismy sie udac nad zatoke Ha Long - obikt wpisany na Liste Swiatowego Dziedzictwa Unesco. Krasowe formacje skalne przypominajace chinskie mogoty ale tym razem zalane wodami Morza Poludniowochinskieko. W miescie wykupilismy "wycieczke" :] (ok 20$) w ktora wliczony byl dojazd i powrot 170km od Ha Noi, czterogodzinny rejs lodzia po zatoce wrac z posielkiem oraz zwiedzaniem jaskin. Wiekszosc ludzi wykupuje kilku dniowy pobyt w tym obszarze lecz pogoda byla dosc slaba (okolo 10C) wiec te 4 godziny nam w zupelnosci starczyly. Na pokladzie poznalismy dwoch fajnych typkow czecha (z broda:D) i chinczyka studiujacego w USA. Mielismy dobra zabawe pokpiewajac z wietnamczykow usilujacych na kazdym kroku oszukiwac i naciagac turystow odwiedzajacych zatoke:) Druga dosc zabawna (moze troche nawet romantyczna) sytuacja byl fakt poproszenia o reke (na srodku zatoki Ha Long) przez jednego z amerykanow mieszkanki wiatnamu. Jeszcze bardziej zabawny byl fakt ze poznali sie przez internet 2 tygodnie wczesniej, ona za bardzo nie znala angielskiego a on wietnamskiego tymardziej:D. Meszczyzna ten ukleknal przy wszystkich i wkladajac jej pierscianek poprosil ja o reke! Nasz kolega chinczyk byl wybrany przez nich jaki nadworny fotograf tej jakze romantycznej sceny:D.
Po powrocie z zatoki nastepnego dnia z rana udalismy sie na lotnisko skad azjatyckimi liniami air asia dostalismy sie do stolicy Maleji Kuala Lumpur. Hanoi z raci polozenia w zupelnie polnocnej czesci polwyspu okazalo sie dosc chlodne wiec Kuala gdzie jest okolo 28 jest naprawde fajne le o nim pozniej
PS jutro postaramy sie dodac zdjecia.
Hanoi i Zatoka Ha Long

Krzysiek

wtorek, 17 listopada 2009

Mui Ne i Hoi An

Po 2 dniach pobytu w stolicy Kambodzy wsiedlismy w autobus i udalismy sie do Sajgonu - najwiekszego miasta Wietnamu. Po przekroczeniu granicy od razu odczulismy ze wjezdzamy do duzo bardziej rozwinietego panstwa niz poprzednie. Napotkany w busie Szwajcar mowil, ze Phnom Phen wyglada jak Sajgon przed 15 laty i wydaje sie ze mial racje. Czyste ulice, brak smrodu, typowego dla duzych azjatyckich miast, nowoczesna architektura i normalne taksowki zamiast rozgruchotanych, halasujacaych tuk tukow. Wiekszosc turystow zatrzymujacych sie w Sajgonie traktuje je jako baze wypadowa okolicznych atrakcji, glownie delty mekongu. My niestety z braku czasu zmuszeni bylismy szybko opuscic Cho Chi Min City, bo taka jest oryginalna nazwa tego miejsca, pochodzaca od nazwiska slynnego w calym kraju rewolucjonisty Cho Chi Mina. Jeszcze tego samego dnia wykupilismy tzw open tour ticket i udalismy sie na polnoc. Bilet ten pozwala dosc wygodnie (miejsca do spania) przejechac caly kraj az do Hanoi z mozliwoscia zatrzymania sie w wybranych miejscach. Skorzystalismy z tej mozliwosci i zatrzymalismy sie 250 km za Sajgonem w nadmorskim resorcie wypoczynkowym Mui Ne. Miejsce to bardzo nam sie spodobalo. Mimo wszechobecnych drogich i luksusowych hoteli z basenami, znalezlismy dla nas bardzo ladny hotelik w dobrej cenie i chyba po praz pierwszy z klima (innych nie bylo:P) Po blogim wypoczynku rano udalismy sie na plaze wyrownac nasze wiejsko opalone rekawki:D. bardzo przyjemnie spedzalismy czas kapiac sie w Morzu Poudniowo Chinskim i kosztujac wysmienitej lokalenj kuchni w plazowych (o dziwo bardzo tanich) knajpkach. Z powodu niuchronnie zblizajacej sie daty wylotu z Hanoi, niestaty juz po poludniu wsiedlismy w kolenjy bus do nastepnego wybranego przez miasta. Bylo nim Hoi An polozone jakies 600km na polnoc od Sajgomu. Przepiekna mala miejscowosc ukazujaca olbrzymie wplywy chinsko-japonskie jak rowniez francuskie, ktore mozna bylo zauwazyc glownie przepieknej architekturze miasta oraz kuchni. Mnustwo waskich uliczek z malutkimi sklepikami, gownie z lokalnym rekodzielem. Po wejsciu do nich wyroby czesto zapieraly dech w piersiach. Niestety ceny, dla nas biednych polskich backpakerow byly dosc zaporowe wiec ograniczulismy sie do recznie wykonanych, kolorowych miseczek z kokosa. Skosztowalismy tez lokalnego przymaku jakim byly tzw White Rose czyli krewetki zawijane w w cieniutkie ciasto ryzowe i gotowane na parze podawane z sosem czosnkowym oraz Wonthong czyli ponownie krewetki w tym samy ciescie lecz smazone w glebokim tluszczu podawane z wazywami - pychaota:). Niestety Hoi An rowniez opuscilismy bardzo szybko i udalismy sie do stolicy Wietnamu - Hanoi.
PS niestety narazie nie mamy mozliwosci wrzucenia zdjec
Mui Ne i Hoi An

krzysiek

Phnom Penh

Bardzo podekscytowani po pobycie w Siem Reap wyruszylismy w dalsza droge. Kolejnym miejscem na naszej trasie byla stolica Kambodzy- Phnom Penh. No i niestety miasto to “lekko” zmienilo nasze opinie o kraju. Jak w kazdej metropolii nie brakuje tam smrodu, brudu i podejrzanych ludzi na ulicach. Miejsce noclegowe do ktorego trafilismy to jakby stworzona na potrzeby bialego mala dzielnica z ogolniedostepnymi narkotykami, prostytutkami i innymi rozrywkami tego typu. Bylo to dla nas dosc odrzucajace, jednak co niektorzy biali dobrze sie tam bawili. Ku naszemu zdziwieniu dzielnice oprocz Azjatow zamieszkiwali rowniez Afrykanczycy.
Phnom Penh to miasto, gdzie czlowiek zderza z ciezka i bardzo bolesna przeszloscia Kambodzy. Pierwsza lekcja historii byla dla nas wizyta w Tuol Sleng- Muzeum Ludobojstwa, niegdysiejszej szkole wyzszej, a pozniej wiezieniach i salach tortur. W latach 1975-1979 torturom poddano tu ok. 17 tys. tzw. wiezniow politycznych (w rzeczywistosci zwyklych obywateli). Tych, ktorzy je przezyli, wywozono i mordowano na pobliskich Polach Smierci. Wizyta w muzeum byla bolesnym i pouczajacym doswiadczeniem. Wplynal na to w duzej mierze nasz przewodnik, ktorego ojciec zameczony zostal na smierc wlasnie w tym miejscu. W muzeum zwiedzajacy zobaczyc moga zbiory zdjec portretowych, zmasakrowanych cial a takze przerazajace narzedzia tortur. Podczas horroru, jakiego Kambodzy stworzyli Czerwoni Khmerzy, a wlasciwie ich dyspotyczny przywodca Pol Pot zginelo ponad 2 miliony obywateli (7 mln zamieszkiwalo Kambodze przed rewolucja).
Kolejne i rownie wazne miejsce, ktore odwiedzilismy to oddalone kilkanascie kilometrow od miasta, wczesniej wspomniane Pola Smierci, miejsce kazni tysiecy ludzi. Przed wejsciem na ten zbiorowy "cmentarz" widnieje pomnik- buddyjska stupa. Stupa ma przeszklone sciany i jest wypelniona ponad 5 tys. ludzkich czaszek ulozonych na pietnastu pietrach polek oraz koscmi i ubraniami wydobytymi z masowych grobow.
Kazdy, kto ma przyjemnosc goscic w Kambodzy, a szczegolnie Phnom Penh nigdy nie powinien oceniac kraju z gory. Zawsze trzeba wziac poprawke na nieodlegla i tak bolesna historie i zauwazyc jak szybko Kambodza otrzasa sie z horroru wojen i rosnie w gore...
Phnom Penh

Gosia

środa, 11 listopada 2009

Angkor

Po przekroczeniu granicy z Kambodza nasze odczucia byly dosc mieszane. Dziwne oplaty typu: za wyjazd z Laosu, pomiar temperatury ciala, wbicie stempla do paszportu czy w koncu oplata za usluge wystawiania wizy. Najbardziej jednak rozbawil nas wczesniej wspomiany pomiar temperatury. Gdyz byl on wykonywany urzadzeniem, ktore ja zanizalo. W rezultacie wszyscy zdrowi, chcacy wjechac do kraju mieli 35,6 °C, a u chorych termometr wykazywal normalna temperature. Tak wiec pomiar ten byl wykonywany tylko i wylacznie w celu zarobkowym, a nie bezpieczenstwa.
Podczas dalszej drogi rzucilo nam sie w oczy, ze Kambodza to ubogi kraj. Wioski to rozpadajace sie bambusowe domy, przykryte palmowymi lisciami ze sterta smieci dookola. Jednak krajobraz wokol to przepiekna zielen dojrzewajcego ryzu skapanego w promoieniach zachodzacego slonca.
Po 14 godzinach drogi udalo nam sie dostac do miejsca przeznaczenia. Siem Reap to centrum wypadowe glownej atrakcji Kambodzy- najwiekszego na swiecie kompleksu swiatyn Angkor. Miasto jest swietnie przygotowane na przyjecie tysiecy turystow. Klimatyczne knajpki, ekskluzywne restauracje i hotele, a takze tanie Guset Housy- kazdy tu znajdzie cos dla siebie.
Siem Reap nie istnial by jednak bez Angkor. Odkryty przypadkiem w XIX w. kompleks ponad tysiaca swiatyn zajmuje powierzchnie ok. 400 km². Pochodzace ze wczesnego Sredniowiecza przepiekne budowle i posagi sa dowodem panowania w tym regionie religii hinduistycznej ktora teraz odsunieta zostala nab ok przez buddyzm.
Przez 3 dni zwiedzania swiatyn na rowerach i tak nie udalo nam sie zobaczyc wszystkiego. Mamy nadzieje, ze chociaz w malym stopniu zdjecia oddadza Wam klimat tego niesamowitego miejsca.
W Siem Reap urzekli nas rowniez mieszkancy. Pomimo zawodowej nachalnosci okazali sie swietnymi rozmowcami z poczuciem humoru i niezwyklymi zdolnosciami jezykowymi. Khmerowie sa bardzo przyjazni i pomocni. Przykladem moze byc zachowanie szefa jednego z hoteli, który z powodu søabych warunków postanowilismy opuscic, na co on zaproponowal nam darmowe przewiezienie do wybranego przez nas nowego miejsca noclegowego. Docelowo wyladowalismy w ladnie urzadzanym i czystym hostelu w zacisznej czesci miasta z darmowym netem i rowerami za jedyne 3 dolary od glowy. Kambodza to swietne miejsce I chcielibysmy tu dluzej zostac ale nie stety czas nas goni. Jutro rano jedziemy do stolicy – Phnom Phen.
PS Goska sie najadla pieczywa czosnkowego i capi od niej mega!:P
Gosia i Krzysiek
Angkor Temples

wtorek, 10 listopada 2009

Are you guys goin' for tubing?

Po zdecydowanie malo komfortowej podrozy, maksymalnie upakowanym miniwanem (13 osob) marki Daewoo, na plycie podlogowej nie wiekszej niz ta od Lanosa:) dostalismy sie do miejscowosci Vang Vieng. Na szczescie wszystkie niedogodnosci rekompensowaly nam piekne widoki gor krasowych, przypominajace wygladem chinskie mogoty. Poczatkowo miasteczko nie zachwycilo nas wcale- kurz na ulicach, tandetne stioska z ciuchami oraz kiczowate Guset Housy. Szybko jednak zmienilismy zdanie o Vang Vieng. Okazalo sie ze to niepozorne miasteczko to jedna wielka impreza, a bialych ludzi spotkac tu mozna czesciej niz lokalnych. Miejsce slynie z niezliczonej ilosci knajpek, w ktorych przez cale dnie puszczany jest popularny serial “Przyjaciele”, przy ktorym bialy czlowiek pozywic sie moze pizza oraz innymi europejskimi i lokalnymi przysmakami (w bardzo dobrej cenie). Jednak najwieksza rozrywka miasteczka jest “tubing”- czyli splyw na wielkich samochodowych dentkach w dol rzeki Song. Teoretycznie zajmuje on okolo 3 godzin ale po zaliczeniu wszystkich atrakcji mozna zajac nawet caly dzien. Tuk-tuki podwoza ludzi w gore rzeki, skad uczestnicy zabawy wraz z oponami dryfuja z pradem z powrotem do miasta. Sprawa wydaje sie bardzo prosta, gdyby nie usiane wzdluz rzeki glosne bary oferujace skoki na linach do rzeki, olbrzymie slizgawaki oraz darmowe drinki i roznego rodzaju odurzacze. Oprocz imprez nad rzeka nie brakuje ich rowniez w miesteczku. Wieczorami nie jest ciezko spotkac zmeczaona (czytaj pijana) mlodziez wracajaca z tubingu i zarazem zmierzajaca dalej sie bawic do okoliczneych barow. Taki styl zycia powoduje ze ludzie przybywajacy do Vang Vieng zapominaja o rzeczywistosci i zatrzymuja sie tutaj na wiele tygodni a nawet miesiecy. Najpopularniejsze bary w miescie obslugiwane sa przez Europejczykow, muzyka jest typowo europejska a alkohol podawany w litrowych wiaderkach, zwanych Whiskay Bucket:] (WhyskayLaoLao + Redbull + Pepsi + duzo lodu = ok 4zl) co tworzy dosc nietypowy klimat, mozna powiedziec, ze biali stworzyli sobie swoj wlasny raj w Azji. Nas to miejsce rowniez zatrzymalo az na 5 dni ale nie zalujemy:P
Oprocz “tubingu” i innych atrakcji na rzece, okolice Vang Vieng to zapierajace dech w piersiach widoki na krasowe gory, przepiekne laguny idealne do plywania z turkusowa woda rzeki Song oraz olbrzymie jaskinie, ktorych sa niezliczone ilosci (czesto zalane woda i z mozliwoscia plywania w nich). Miejsca te oddalone po kilka kilometrow od miasta zwiedzic mozna rowerem badz na skuterze, my wybralismy wersje dla leniwych (czytaj: skuter).
Po “wielkim wywczasie” w Van Vieng pokonujemy setki kilometrow na poludnie, az pod granice kambodzanska, do miejscowosci Si Phan Don, polozonej na jednej z “4-tysiecy wysp” na Mekongu. Poczatkowym planem bylo szybkie przemieszczenie sie z wioski na bardziej interesujace wyspy, jednak choroba Krzyska zblokowala nas tutaj na 2 kolejne dni, po czym z braku czasu zrezygnowalismy z wypadu na dalsze wysepki. Nie czekajac dlugo zakupilismy bilety do kambodzanskiego Siem Reap.
Vang Vieng


Gosia i Krzysiek

piątek, 6 listopada 2009

Luang Prabang

Ostatnio dawno sie nie odzywalismy, poniewaz mocno zabawilsimy w kolejnej miesjcowosci Vang Vieng, ale o tym pozniej...
Teraz kilka slow o najpiekniejszym miasteczku Laosu- Luang Prabang. Zdjecia z tego miejsca udalo nam sie wrzucic wczesniej. Miasto slynie z pieknej kolonialnej architektury, swiatyn oraz unikatowych nocnych bazarow. Jego okolice zdobia piekne wodospady, w ktorych zarzyc mozna orzezwiajacych kapieli oraz jaskinie nad brzegiem Mekongu. Pomimo wygorowanych cen (spowodowanych naplywem duzej liczby turystow) miasto bardzo nas oczarowalo. To w Luang Prabang rzeka Nam Khan wplywa dop Mekongu, tworzac piekne widoki, niesamowity klimat oraz niezapomniane zachody slonca. Podczas pobytu zwyczajowo wynajelismy skuter, ktorego cena nawet po dlugim targowaniu byla 3-krotnie wyzsza niz w innych miastach, Dzieki naszej "pierdziawce" zobaczylismy 2 najwieksze atrakcje okolic Luang. Pierwsza z nich byla swiatynia polozona nad stromym brzegiem Mekongu w jaskini Pak Ou. Druga atrakcja to niezwykly wodospad Kuang Si, na ktory udalo nam sie wspiac. Jednak najwieksza zabawa byla kapiel i skoki do wody w dolnej czesci kompleksu. Miejsce o ktorym warto wspomniec to wznoszaca sie posrodku miasta gora Phu Si (czytaj: pussy:)), na ktorej zboczach znajduja sie przepiekne buddyjskie swiatynie. Podziwiac stad mozna niezwykla panorame miasta. Na koniec pobytu w Luang Prabang zaliczylismy impreze Halloween (czytaj: Zaduszki:)), na ktoprej popijajac najochydniejszy poncz w naszym zyciu:) poznalismy wiele fajnych osob oraz mielismy okazje zobaczyc pokaz mody tradycyjnej wystepujacych w Laosie wielu grup etnicznych.
Po 4 dniach pobytu w Luang Prabang udalismy sie do Vang Vieng, najwiekszej imprezowni w Laosie, ale o tym w nastepnym odcinku...
Luang Prabang


Gosia i Krzysiek