sobota, 2 marca 2013

Panglao, Czekoladowe Wzgórza & Tarsiery

18 lutego liniami lotniczymi Zest Air polecieliśmy z Puerto Princessy do miasta Cebu na wyspie o tej samej nazwie (archipelag Visayas). Z lotniska taksą, szybko do tamtejszego portu morskiego, z którego łodzią popłynęliśmy na wyspę Bohol do miejscowości Tagbilaran. Podczas rejsu na pokładzie poznaliśmy Polaka Piotra, który na Filipinach mieszka już ponad 2 lata i gra w tamtejszej kapeli muzycznej. Zaproponował nam, żebyśmy zatrzymali się w resorcie u jego znajomego - Niemca na pobliskiej wyspie Panglao (z Bohol połączona jest tylko betonowym mostem). Normalnie nie korzystamy z tego typu noclegów, jednak cena była zachęcająca i dało się nas złamać:) W końcu duży pokój marzenie, prywatna wielka łazienka, balkon, a na zewnątrz basen:) Po czasie okazało się, że w resorcie jesteśmy jedynymi gośćmi, co zaczęło nas trochę nudzić, tym bardziej, że na Panglao od początku do końca naszego pobytu padał deszcz:/ Pierwszy dzień nudy - czyli piwko, bilard, piwko.. krótki wypad na plażkę, po czym kolejne piwko..Wieczorem zaszaleliśmy i wyskoczyliśmy na drugą stronę wyspy, na najbardziej turystyczną Alona Beach, gdzie skosztowaliśmy smacznego barbecue, potem rum & cola z muzą na żywo w tle. Przy okazji tematu jedzenia, muszę przyznać, że Filipiny nie zaskoczyły kulinarnie. Zamawiając mięso w różnych sosach (najczęściej curry kokosowy), prawie za każdym razem nacinaliśmy się na to, że jest one podawane z kośćmi, ryby podawane były z wnętrznościami. Z czasem wiedzieliśmy, że najbezpieczniej zamawiać dania warzywne lub z owocami morza, które na Filipinach są przepyszne, krewetki duże i tanie – mniam! Jeżeli komuś nie podchodzi lokaleskie jedzenie na pewno nie umrze z głodu, knajpy na Filipinach serwują pizze, pasty, fast foody – oczywiście wszystko w odpowiednio wyższym cenach. Będąc tam warto kosztować też shake’ów i soków owocowych, a w szczególności z mango, które na Filipinach jest wyjątkowo słodkie i soczyste. Następny dzień na Panglao – znowu pada, ale nie ma co, zwalamy się z łóżek, łapiemy jeepneya i śmigamy nim do Tagbilaran. W Tagbilaran śniadanko, po czym dworzec i autobusem publicznym na Czekoladowe Wzgórza. Podróż z lokalesami jest zawsze fajniejsza, niż zorganizowany wypad z bandą białasów. Dodatkowo płaci się za przejazd niepieniądz, nie ma masakrycznej klimy, od której do dziś mam problemy ze zdrowiem, no i przede wszystkim poznajemy fajnych ludzi, którzy zawsze służą pomocą. Minusem podróżowania po Filipinach jakimkolwiek środkiem transportu jest to, że nasze „białe pupy” nie mieszczą się na ich siedzeniach:) Zamiast zajmować jedno miejsce zajmuje się półtora (3 siedzenia na 2 osoby są całkiem w sam raz:D). Dojechaliśmy do Czekoladowych, fajne miejsce, ale szału też nie ma. Z Internetu dowiaduje się, że zbudowane są z wapiennych wzgórz, powstałych na skutek wietrzenia przez okres wielu milionów lat. Porośnięte są szorstką trawą , a gdzieniegdzie przedzielone krzewami lub małymi drzewkami. W okresie suchym przypiekane przez słońce zmieniają zabarwienie na brązowe, skąd słynna nazwa. Parę fotek i lecimy dalej, tym razem do nieopodal oddalonej farmy tarsierów. Tarsiery, w języku polskim wyraki to spotykane tylko na Filipinach oraz na indonezyjskiej Sumatrze i Borneo przedziwne stworzenia o wielkich, wyłupiastych oczach, bardzo chwytnych i dziwacznych kończynach, ogonie 2 razy dłuższym niż ciało, które samo ma tylko 15 cm długości. Dodatkowo mają zdolność skrętu głowy o 180 stopni! Mi osobiście kojarzyły się z filmowymi gremlinami:D To było bardzo ciekawe doświadczenie:) Z farmy tarsierów, po mału łapiemy busa powrotnego do Tagbilaran. Jadąc co chwilę przecinamy rzekę Loboc , na której to Coppola kręcił słynny „Czas Apokalipsy” , stare Kościoły i zabytkowe budynki, których wcześniej nie mieliśmy okazji widzieć. Dochodzę do wniosku, że ten Bohol to bardzo urozmaicona i ciekawa wyspa. Wieczorkiem pakujemy swoje graty, bo bardzo wczesnym rankiem do portu i łodzią z powrotem płyniemy do Cebu.. Gosia
Panglao, Bohol

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz